
Moje dzieciństwo było w pełni zajebiste. Wsuwałam andruty i soczek w woreczku. Robiłam ludziki z kasztanów i stemple z kartofla. Godzinami chodziłam po kałużach w kaloszach w groszki. Grałam w gumę, państwa-miasta, dwa ognie i podchody czasami. W lesie mieliśmy tarzana nad przepaścią a jak przyszło lato to waliliśmy na potęgę w ścianę bloku grając w osła. Jeździłam na rowerze, na wrotkach i starej piszczącej deskorolce. Jak mama kupiła mi zielone dzwony to skakałam ze szczęścia. Zimą zawsze ktoś pożyczył jakieś stare łyżwy. Puszczałam latawca na górce pod kościołem. Leżałam w zbożu i zrywałam chabry na wianek. Piłam wino za 3 złote na rurach grzewczych i na opuszczonej budowie i ogólnie gdzie się dało. Na dworze siedziałam po 12 godzin a jak spadł śnieg to 5 razy dziennie przychodziłam do domu, bo ciuchy można było tylko wyżymać.
A dzisiejsze dzieci to co? Mają zeza od monitora i ogólną nerwice. Każdy ma jakąś alergię, dysleksję, dysgrafię, wady wymowy, ADHD, garba od ciężkiego plecaka i krzywe kolana od nie chodzenia na w-f.
A jak dorosną to będą siedzieć po 8 godzin w pracy przy kompie, a potem drugie 8 w domu dla rozrywki.
Tak, jestem stara i będę narzekać. A co tam.
Bo kiedyś to było naprawdę lepiej.... :)