
Potocznie to miejsce nazywa się Sajgonem. Tam też raz w przypływie wilczego apetytu postanowiłam kupić bułkę z czymś tam w przydrożnej budzie:
Ja - Do ju spik inglisz??
On - No, no szprechen zi dojcz?
Ja - Eeee ajn biszen. Isz bin Polonisze....
On - To ti muwisz po polsku???!!!! Bo ja dzieńsieńdź lat na stadionie dźiesieńdzio leća pracować ....
A bułkę dostałam z rabatem....
P.S. Będę zamieszczać wszystkie zdjęcia z mojego archiwum - te z Twoją twarzą też !!! - bez pytania o zgodę. Jestem przygotowana na listy z pogróżkami i nie kończące się procesy o prawa autorskie i odszkodowanie. :) Bójcie się :))))
2 komentarze:
Tylko nie przeginaj:)
Cudowna historia :)
A nawiasem mówiąc podziwiam odwagę - nie wiem, czy kupiłabym bułkę "z czymś tam" gdzieś w Sajgonie. Obawiałabym się że to "coś" może okazać się pieskiem.
Z drugiej strony - po co się nad tym zastanawiać.
Pozdrawiam.
PS. Bardzo mnie cieszy, że linka do mnie u siebie umieściłaś! Odwdzięczyłam się tym samym :)
Prześlij komentarz